Home page :: Wasze pisanko :: Ostatnia aktualizacja: 2017.02.02 |
Autor: Paweł Eggert E-mail: z.cool@xl.wp.pl inne wiersze Drzwi otworzyły się nie wydając najmniejszego nawet dźwięku. Wielką salę oświetlał teraz snop białego światła. Na progu stanęły dwie postacie. Dwie jakże różne postacie, wysoki mężczyzna i stojący obok niego skulony cień istoty człekokształtnej. Trzymał on coś na rękach. To coś zdawało się poruszać. Nagle wrota zamknęły się. Zapanowała ciemność. W takiej chwili zostają uaktywnione inne zmysły. Wnętrze było wilgotne i chłodne, a w powietrzu można było wyczuć słodkawy zapach. Wyższa postać śmiało ruszyła w głąb pomieszczenia. Druga osoba nie zrobiła nawet kroku, stała jak słup soli, drżąc i wyraźnie bojąc się tego miejsca. Wiedziała, że prędzej czy później tu trafi. Lecz pokonała swój strach i zaczęła iść, jej ruchy były wymuszone i mechaniczne. Po przejściu paru metrów zawadziła o wystającą, długą, twardą i nieprawdopodobnie zimną rzecz. Znienacka pojawił się jego towarzysz. Czuć było od niego przejmujące zimno, wręcz nieludzki chłód. Przemówił do cienia równie lodowatym głosem: - Zaraz przejdziemy dalej, tam już wiszą w workach i nie zaczepiają przechodniów swoimi stopami. Niech pan się tak nie denerwuje, to czysta robota, odda mi doktor maleństwo i zapomnimy o jego istnieniu. Dobrze? - lekarz Mikołajewicz pokiwał twierdząco głową - a teraz chodźmy. Słowa magazyniera wcale go nie uspokoiły. Nadal czuł strach przed tym, co ma zaraz zrobić. Popatrzył na dziecko. Noworodek wdzięcznie ruszał rączkami i pięknie się uśmiechał. Niestety maluch był nieświadomy swojej przyszłości. Przewodnik czekał na lekarza przy dużym metalowym stole, wciąż nie domytym od krwi. Na około porozwieszane były czarne opakowania. - Nie ma się czego bać oni już nic nie zrobią. O ten na przykład: tragiczny wypadek na budowie, wczoraj przez godzinę wyjmowałem mu kawał teownika, przeleciał na wylot przebijając kręgosłup. A szkoda, pewnie był dobrym ojcem i mężem. - powiedział z niesamowitą satysfakcją ekscentryczny człowiek, szybkim ruchem zapalając światło. Dopiero teraz, gdy mała lampa oświetlała wnętrze, doktor mógł go zobaczyć. Magazynier nosił na sobie zwykły robotniczy uniform, ale jego czarne wielkie oczy i ziemista cera nie pasowały do wizerunku z reguły zapitego rosyjskiego pracownika. Jego zadbane dłonie, też zdradzały inność tego osobnika. Na twarzy medyka pojawiły się kropelki potu, jeszcze nigdy nie był w takim miejscu i w takim towarzystwie. Czarne indywiduum złożyło swoje ręce w dziwny znak, przypominający pentagram. Jeden z worków począł spazmatycznie drgać. W tej samej chwili dziecko zaczęło się wyrywać i krzyczeć. Nagle wszystko ustało a niemowlę straciło przytomność. Mikołajewicz usiłował go ocucić. Ale do jego uszu dotarł szelest ściąganych prześcieradeł. Nawet nie zdążył spojrzeć za siebie. Następnego dnia w kostnicy przybył nowy czarny worek z etykietą: 5 kwiecień 1979r. lekarz medycyny zagryziony przez sforę psów. Nie, nie!!! Uhhh, dobrze, że to tylko sen. - powiedziałem siadając na brzegu łóżka. Byłem cały mokry od potu, ale zdążyłem się już o tego przyzwyczaić. Codziennie dręczy mnie ten sam koszmar. Odkąd dla nich pracuję śnię o moim własnym porodzie. Okropna rzecz. Ale dziś śniłem o czymś, a raczej o kimś innym. To była ona. Wydawało się, że patrzyła na mnie, w moje oczy. Lecz odczuwałem jak jej wzrok zagląda w moja dusze. Penetrując ją i szukając odpowiedzi. Odpowiedzi, która jest we mnie. Choć Niobe nie otwierała ust, słyszałem to co chciała mi powiedzieć. Miała taki piękny i spokojny głos. Głos, który, mną rządził i paraliżował całe moje ciało. Nagle poczułem to. Poczułem jak w nią wnikam. Coraz bardziej zagłębiając się w jej duszę. Czułem jej myśli. Wiele z nich było smutnych i ciężkich. Lecz ja nadal brnąłem przez wąski korytarz, oświetlony tysiącami świateł. W każdym promyku mogłem zobaczyć bolesne przeżycie. Powoli zbliżałem się, do jakiejś tajemnej, zamkniętej części umysłu Niobe. Byłem tak blisko. Myślałem, ze poznam tajemnicę jej istnienia, gdy zapanowała oślepiająca jasność. Kiedy moje oczy już przyzwyczaiły się do światła, zobaczyłem ją. Powoli zbliżała się do mnie. Stanęła przy mnie. Ujęła moją dłoń i położyła ją na swojej piersi. Czułem jak szybko bije jej serce. Zaczęła do mnie cichutko mówić. Rozkazała mi, żebym ją zabił. Na początku nie wierzyłem tym słowom. Ale jej głos stawał się coraz bardziej stanowczy i władczy. Chciał mną zawładnąć. Nie wiedziałem co mam zrobić. Chciałem uciec, jednak nie mogłem. Patrzyłem w jej oczy wypełnione smutkiem, a zarazem władające moją osobą jak marionetką. Nie zauważalnym ruchem podała mi sztylet. Zimny kawał metalu, który miał przerwać jej cierpienie. Wziąłem go, wiedziałem, że tylko tak ją uratuje. Wziąłem go i... pchnąłem się nim prosto w serce.. Popatrzyłem na siebie i zobaczyłem, że nawet nie krwawię. Następna niewola. Zauważyłem jak łza spłynęła po bladym i gładkim policzku Niobe. Wyjąłem nóż i tym razem biorąc większy zamach uderzyłem jeszcze raz. Nadal żyłem. Czułem wielką niemoc. Niobe wciąż powtarzała: Zabij mnie a sam zaznasz spokój wieczny, zabij!. Próbowałem skończyć z sobą oszczędzając jej życie. Nie mogłem. Wreszcie krew zaczęła wypływać z mojej piersi. Czułem wielką ulgę, lecz nadal nie umierałem. Nagle Niobe przewróciła mnie i biorąc moją rękę położyła się ma mnie przebijając swoje ciało. A potem była już rzeczywistość. Siedziałem na łóżku i oglądałem moja małą kawalerkę. Nędzne mieszkanko na przedmieściach Petersburga. Nie było tu wiele. Stół zarzucony papierami, krzesło i łóżko. Jak widać nie jestem bogatym człowiekiem. Była czwarta nad ranem i mimo swojego zmęczenia już nie spałem. Doczołgałem się do łazienki. Gdy wyglądałem już jak człowiek, wypiłem małą mocną, bardzo dobrą kawę. Co, jak co ale ten napój musiał być najwyższej klasy. Zawsze kupuję importowane ziarna z Czarnego Lądu. Rodzice pewnie by to pochwalili. Ach rodzice, nie widziałem ich chyba od dwóch lat. Albo nie mam czasu, albo pieniędzy na bilet do Polski. Smutne życie lekarza z dwiema specjalizacjami. Właściwie to z jedną, bo druga jest tylko przykrywką do pracy naszym projekcie. Przerwałem rozważania. Zabrałem papiery i wyszedłem z mojego lokum. Jak zwykle drzwi zamknęły się po podwójnym kopnięciu. Rosyjska rzeczywistość. Krótka podróż po zaśmieconych ulicach, przejażdżka metrem, oraz inne atrakcje wykonywałem już mechanicznie. Ciągle myślałem o moim śnie. Od początku twierdziłem, że Niobe myśli, czuje, a nawet posiada swoiste zmysły, których nie możemy zobaczyć. O szóstej byłem już w klinice. Oficjalnie jest to szpital kardiochirurgii. Lecz obskurny z pozoru budynek kryje w swoich podziemiach wspaniale urządzony ośrodek do wszelkich badań, nie posiadających formalnego zaplecza finansowego. Krótko mówiąc tajne projekty rządowe. A jest ich dużo. Sam posiadając specjalizacje kardiologa (jako przykrywkę) pracuję tu jako neurochirurg.. Po wypełnieniu wszystkich formalności sunąłem czystym korytarzem do mojego gabinetu. Nagle zobaczyłem biegnącego w moją stronę doktora Smitha, krzyczącego do mnie: Panie Trocki Niobe chyba nie żyje! Koniec części pierwszej. Był kwadrans po pierwszej. Jak zwykle o tej porze siedziałem w swoim gabinecie popijając kawę. Mój gabinet to raczej mała klitka z piętnastoma monitorami, stołem, czymś do siedzenia i stertą papierów. Niestety nie każdy ma to, co chce mieć. Lecz mimo tych niedogodności i krytycznie niskiej pensji nie zamieniłbym tej pracy na żadną inną. Przychodzę tu codziennie tylko dla Niobe. Możliwość przesiadywania przed ekranem i patrzenia na tę wspaniałą kobietę jest dla mnie darem. Choć nie dla każdego praca przy projekcie Tantalosa to dar boży. Większość pracowników widzi w niej tylko przedmiot badań. Jest dla nich jakąś rośliną, albo inną bezduszną materią. Najgorszym z tych konowałów był doktor Smith. Człowiek ten wydawał się nie mieć uczuć. Wszystko traktował tak przedmiotowo. Nawet, nawet Niobe. Ona jest taka delikatna, bezbronna, niewinna. Zawsze chciałem podejść do niej i nic nie mówiąc położyć się koło niej. Może to głupie życzenie, ale mam dość patrzenia przez szkło. Chcę poczuć jej zapach, móc dotknąć jej gładkiej skóry, spojrzeć w oczy, przedsionki duszy, które nigdy nie otwiera. Jej myśli spoczywają pod cieniutką warstwą skóry. Mówię o myślach, bo ja je czuję... Wiem dobrze, że nie ma potwierdzenia jej ludzkiej psychiki, lecz ja to odczuwam. Czuje całym ciałem i umysłem, wiem o tym. Po prostu wiem... Niobe jest taka sama jak my. Tak samo myśli i odczuwa. Niestety istnieje tylko jeden sposób na to, żeby udowodnić jej ludzkość i tym samym odpowiedzieć na nurtujące pytania. Jedynym rozwiązaniem jest kontakt, do którego ciągle się przygotowujemy. Oczywiście Niobe nie jest kompletnie odizolowana. Prowadzone są badania, ale zawsze podczas nich Niobe jest nieprzytomna. Wykluczony jest także jakichkolwiek dotyk. A pełen kontakt może być bardzo trudny i ryzykowny. Tak naprawdę nikt nie ma pojęcia, kim jest nasze maleństwo. Od paru dni przeszukuje wszystkie akta dotyczące "małej". Najstarszy dokument pochodzi z 1 styczeń 1980 roku. Wtedy to właśnie rozpoczęły się prace nad projektem Tantalosa. Wynika z niego, że nasza dziewczynka nie trafiła do kliniki jako noworodek. Ten fakt jest bardzo podejrzany. Badania przeprowadzone pół roku temu oceniły jej wiek na osiemnaście lat. Czyli jeden rok życia pozostaje zagadką. W tym czasie mogło się wiele wydarzyć. Niestety całe przedpołudnie było jedną wielką bieganiną spowodowaną zasłabnięciem Niobe. Dostała ona zapaści parę minut przed czwartą nad ranem (tak jakby mój sen był, rzeczywistością...) A najdziwniejsze były wskazania na moich monitorach. Wręcz nierealne. Przy ustaniu akcji serca na ponad godzinę rejestrator fal mózgowych pokazywał zdumiewające wartości, z których wynikała ciągła czynność mózgu. A nawet więcej. Odnotowano niespotykaną szybkość pomp sodowo-potasowych neuronów w istocie białej i fenomenalną łączność z hipokampem, oraz płatami. To interesujące a zarazem straszne. Nie wiadomo co mogło spowodować ten ogólny stan organizmu. A najgorszym problemem nie była niewiedza tylko nie możliwość skutecznej pomocy. Każda ingerencja niosła ryzyko kontaktu. Pierwszego i być może ostatniego. Na szczęście czynności życiowe wróciły do normy. A najświeższe wyniki badań były rewelacyjne, wręcz książkowe. Dziwne... Przeszukując opasłe tomy zapisków badań, jedna rzecz przykuła moją uwagę. Były to wyniki badań fal mózgowych. Były one w normie. Istota ta nie jest poddawana prawie żadnym bodźcom z zewnątrz, które i tak nie mogłyby wywołać tak silnej i nagłej zmiany jakie dziś nastąpiły. A może... Całe popołudnie minęło wręcz monotonnie. Niobe leżała bardzo spokojnie. Lubię na nią patrzeć. Jest kwintesencją kobiecości. Ale nikt oprócz mnie tego nie zauważa. Nikt nie widzi jak jest piękna. Dla tej całej reszty liczą się tylko sztywne liczby, najlepiej uporządkowane w jakiejś tabelce. Idioci. Ja wiem, że ona mnie wyczuwa moje istnienie. Że jest takim samym człowiekiem jak my wszyscy. A nawet nie tylko człowiekiem. Nagle dziwne poruszenie Niobe przerwało moje przemyślenia. Wyglądała jakoś inaczej. Miała szeroko otworzone oczy. Właśnie oczy. Nigdy ich przedtem nie otwierała. Były tak cudowne i głębokie. Jej twarz przyjęła błagający wyraz. W pewnej chwili drzwi od gabinetu zamknęły się. Chciałem je otworzyć. Lecz zanim zdążyłem podbiec do nich, klucz powoli przekręcił się i wypadł...po tamtej stronie. Z hukiem uderzyłem w twarde drewno. Po wielkim trudzie doczołgałem się do krzesła. Gdy na nim usiadłem zobaczyłem jak Niobe położyła dłoń na swoich piersiach. Z jej oczu zaczęły kapać łzy. Włączyłem magnetowid, lecz w pomieszczeniu zgasło światło. Chociaż moje monitory nadal działały. Powoli wysunąłem rękę szukając fotela. Upadłem na ziemię. Poczułem jak moja głowa staje się kulą ognia. Piekący ból nie był najgorszy. Zacząłem się bać, powoli sztywniejąc ze strachu. Leżąc pod stołem widziałem ciemne krople ściekające z blatu. Jedna z nich upadła wprost na moje usta... Nie była to kawa, lecz krew. Znałem ten słodko-słony smak. Resztka mojej odwagi pomogła mi wstać. Z kineskopów wypływały stróżki krwi, powoli zalewając obraz. Czerwona rzeka spływała ze stołu. Po chwili była już wszędzie. Widziałem ją na drzwiach, na ścianach, na podłodze. Poczułem jak moje ubranie nią przemięka. Ten metaliczny zapach i smak. Smak cierpienia i bólu. W pewnym momencie na mojej szyi otworzyła się stara rana. Ciepły płyn szybko zaczął wyciekać z wąskiego otworu. Czułem jak słabnę. Lecz nagle mała szafka z rogu otworzyła się, ukazując swoje czarne wnętrze. Jeszcze nigdy się tak nie bałem. Usłyszałem dziwny głos. Monotonne słowa układały się w modlitwę. Nagle krew wytrysnęła z otchłani. Fala krwi szybko dotarła do mojego ciała. Oblewając mnie zaczęła wpływać do mojego wnętrza. Za każdym razem gdy wołałem pomocy dławiłem się wpływającą posoką. Zerwałem się przytrzymując stołu. Zobaczyłem na monitor czerwony od krwi. W tej chwili Niobe wstała i zaczęła mówić. Ciągle myślałem, że to sen. Ale silny ból serca uświadomił mi, że to dzieje się naprawdę. Niobe usiłowała mi coś powiedzieć. Z ruchu jej warg wyczytałem to czego mogłem się spodziewać: "Zabij mnie i zapomnij!". Nawet nie zauważyłem kiedy nóż do papieru znalazł się w mojej ręce. Był zimny i chętny krwi. Chciałem go wyrzucić, lecz niemal przyrósł mi do dłoni. Musiałem uciekać. Uciekać przed nią i przed sobą. Wstałem a drzwi same się otworzyły. Usłyszałem jej aksamitny głos. Powtarzał ciągle to samo: "Zabij!". Wybiegłem na pusty korytarz. Wraz ze mną wypłynęła krew. Brodząc w krwistej powodzi krzyczałem aby zagłuszyć Niobe. Zatykałem uszy, lecz głos był we mnie... Popatrzyłem na nóż. Był jedynym wyjściem. Chwyciłem go mocniej. Ale sztylet nagle zniknął. Nie ja miałem zginąć. Byłem bezradny. Dziwna siła zmuszała mnie do pójścia w stronę sektora 23. Sektora Niobe. Moja chęć zagłuszyła mi cały otaczający świat. Nie widziałem i nie czułem. Ocknąłem się dopiero przed wejściem do pomieszczenia, w którym była Niobe. Leżał tam doktor Smith. Jego ciało było powykrzywiane od bólu. Jeśli mnie nie zabijesz, to on zginie - przemówiła ponownie. Znów zimny nóż pojawił się w mojej dłoni. Tym razem odwróciłem się, stawiając opór złej sile. Wtedy zobaczyłem jak stojący w kącie taboret powoli się podnosi. W moich myślach ukazała się Niobe. Złożyła palce w dziwny znak. Potem usłyszałem tylko makabryczny krzyk i chrzęst kości... Metalowe nogi krzesła głęboko utkwiły w ciele doktora, przebijając twarz i klatkę piersiową. Ciało wyglądało okropnie. Z twarzy ściekało ciałko szkliste oka pomieszane z krwią. Dolna noga taboretu rozpruła trzewia. Z płuc wydobywała się posoka i powietrze, tworząc czerwoną pianę. Ciało nadal spazmatycznie drgało. Byłem w szoku. Wyjąłem krzesło kończąc mękę ofiary. W tej chwili drzwi do celi Niobe zaczęły się otwierać... Koniec części drugiej Nie wiedziałem kiedy się obudziłem. Moje myśli były daleko. Nie znałem czasu i miejsca. Wędrowałem bez celu. Myśląc o tym, żeby uciec. Kiedy zatrzymałem swą istotę, pojawił się mrok. Ogarniał mnie i paraliżował. Bałem się. Przestraszonymi oczami patrzyłem w otchłań, która mnie pożerała. Wchłaniała i przyglądała mi się. Już nie mogłem uciekać. Przecież nie miałem gdzie. Była tylko ciemność. Nie wiedziałem, czy żyję. Nie widziałem, czy już umarłem. Nadal istniała trwoga. Nieżywi się nie boją, więc strach obsesyjnie przytrzymywał mnie przy życiu. Był jednym ludzkim uczuciem, jakie w tamtej chwili znałem. Próbowałem patrzeć. Nie wiem gdzie i po co , ale próbowałem. Wtedy wszystko zaczęło przybierać kształty. Zamykałem oczy, bo to była jedyna próba ratunku przed czymś, czego nie znałem. Lecz to mnie wzywało. Przyciągało. W końcu znowu otworzyłem oczy. To co zobaczyłem, mój mózg opisał jako rzeczywistość. Jako świat, w którym żyje doktor Trocki. Jako świat cierpienia, radości, strachu, piękna, nienawiści. Leżałem na wilgotnej pryczy, wspominając mój sen. Sen, lub zwykłe majaczenia senne. Normalne zjawisko medyczne. Chciałem zrozumieć cała sytuację jak realista. Sen to tylko odpoczynek. A miejsce, w którym przebywałem było jakąś cela. Nasz świat można opisać ciągiem cyferek. I wszystko wydaje się być takie proste. Lecz nie jest... Straciłem poczucie czasu. Tak jak w moim śnie. Rzeczywistość pomału zacierała się. Mój naukowy umysł twierdził, że zasypiam. Znowu ta ciemność, która mnie nieustannie ogarniała. Powoli odchodziłem. Lecz nagle zobaczyłem jasny promień... Rozświetlał moje myśli. Nie wiedziałem, czy włada mną brat śmierci, czy nadal pozostaję przytomny. Nie chciałem patrzeć na ten płomień. Był jasny i ciepły, a zarazem mrożący. Nie wiedziałem co się za nim kryje. Coś co mnie zabije, czy coś co uratuje mnie i wyrwie z tego obłędu. Znowu bałem się. Strach przychodził powoli. Ogarniał moje całe ciało. W pewnej chwili światło zgasło. Promień zniknął. Za chwilę znów się pojawił. Czy to coś żyje? To pytanie stało się mało ważne. Usłyszałem dźwięk przeszywający moje ciało. Był to dźwięk, który przypomniał mi co się dzieje. Odgłos otwieranych drzwi... Godzina 5.00 Na posterunek przyprowadzany został podejrzany. Ze wstępnych oględzin miejsca zdarzenia wynika, że przy pomocy krzesła brutalnie zabił mężczyznę. Podejrzany i denat pracowali jako lekarze w pobliskim Instytucie Kardiologii, co wynikało ze znalezionych przy nich identyfikatorów. Zatrzymany przybywa obecnie w celi nr 3. Protokolant Wasyl Piotrowicz Protokonalt Wasyl zamaszystym ruchem skończył pisanie. Te wypociny to nie jego pierwsze policyjne dzieło. Urzędnik był dość dobrze zbudowanym Rosjaninem w średnim wieku. Po wyciagnięciu papieru z maszyny, przystąpił do mieszania swojej herbaty. Zataczał duże okręgi, oraz szybkie posunięcia po przekątnej szklanki. Widziałem, że mu się nie śpieszyło. Siedząc naprzeciwko niego, z rękami za plecami, czułem się jak grzesznik, który jest nie pewny swojego losu. Wasyl, w takim podejściu do sprawy, pełnił rolę św. Piotra, co kłóciło się z jego zapijaczona gębą. Wypił łyk herbaty. Wyciągnął stary notes i długopis. Nie trudno było się domyśleć, po co odkurzył ten stary skoroszyt. Padły pierwsze proste pytania: Imię, Nazwisko, Data urodzenia itp. formalnościowe zagadnienia.. Mówiłem jak zaprogramowana maszyna. Nie zastanawiałem się nad tym. Moje myśli były daleko. Były przy drzwiach. - Miejsce urodzenia! Ogłuchłeś pieprzony morderco? Mam Ci wszystko przypomnieć? - wydarł się na mnie rosyjski policjant. Dopiero teraz się obudziłem. Nie było to takie trudne, bo protokolant zionął czystą, jak porządny smok. - Polska towarzyszu, urodziłem się w Polsce - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem patrząc na ważną minę pracownika rosyjskiej policji. - No ładnie, Polak. Toż to niespodzianka. Polak, pracujący w rosyjskim szpitalu, jest mordercą. O, Polak potrafi! - śmiał się funkcjonariusz. - A jakoś tak się zdarzyło - odpowiedziałem z ironią. Po tych słowach twarz mężczyzny w mundurze spoważniała. - Nie mów za dużo Polaczku - powiedział - to szkodzi - Znowu zadał mi serię pytań personalnych. W końcu przeszedł do relacji świadka. -No to co się stało, doktorze, wczoraj wieczorem, co? - zapytał mundurowy. Miałem mały problem z odpowiedzią. Wiedziałem, że gdy powiem mu prawdę, to w najlepszym wypadku doktor Trocki wyląduje w zakładzie bez klamek. - Zależy co ma pan na myśli - powiedziałem patrząc jak policjant zaczyna się denerwować. - Mów wszystko - odpowiedział - wszystko! Rozumiesz? Bo stracę cierpliwość i trafisz z powrotem do celi, jasne? Potulnie pokiwałem głową. To już nie były żarty. - Po południu siedziałem w swoim gabinecie i normalnie pracowałem. Jestem zwykłym lekarzem i zastanawiam się, dlaczego tu trafiłem. Czy te pytania są potrzebne? - Normalny lekarz znaleziony z masakrowanym ciałem współpracownika i krwią na rękach, tak? - Ale to nie ja.. - A czy ja się pytam kto? O tym porozmawiasz z prokuratorem. Teraz mów o tamtym wieczorze. Jak znalazłeś się w sektorze 23? Podobno tam nie pracujesz? - oznajmił rzucając mój identyfikator na biurko. - Właśnie tego nie wiem - powiedziałem z zakłopotaniem. W tej chwili policjant wstał. Zaczął szperać w swojej szufladzie z której wyciągnął różne rzeczy. Komentował za każdym razem. Na stole znalazła się zwykła pała, cienka i bolesna, paralizator małej mocy, taki do wyparzenia języka jak dodał, oraz grubszy sznurek. Przyrządy, jak by nie patrzeć, zrobiły na mnie wrażenie. Nie na co dzień jestem bity pałą i przypiekany paralizatorem. Bałem się bólu. Posterunkowy powtórzył pytanie: - Co robiłeś tamtego wieczoru w sektorze 23? - Naprawdę nie wiem! - to była zła odpowiedź. Mężczyzna chwycił cienki, biały i długi przedmiot. Mocno się zamierzył. Poczułem jak skóra na mojej twarzy pęka. Nawet nie zabolało - pomyślałem. Mały strumyczek krwi spływał po moim policzku. Policyjny pies zaczął pytać znowu. A ja mówiłem to samo: Nie wiem!. Następne uderzenia były bardziej bolesne. Czułem jak plastik trafia w żywe końcówki nerwów. Łzy napływały mi do oczu. Słony roztwór polewał moją ranę potęgując ból. Po trzecim uderzeniu moja głowa bezwładnie opadła do przodu. Me ciało zaczęło się obsuwać. Ale wtedy mnie przywiązał. I uderzył jeszcze dwa razy za to, że musiał mnie przywiązywać. Powiedziałem mu coś niemiłego. Posterunkowy zareagował na to biorąc do ręki paralizator - Wiedziałem, że zaczniesz mówić to, czego nie powinieneś. Jak widzisz mówienie za dużo i za mało szkooodzi. Oj i to jak! - roześmiał się przykładając paralizator do mojej biednej ręki. W tej chwili coś się ruszyło. Zdążyłem tylko zobaczyć jak policjant upada do tyłu. Miałem przywiązana głowę, więc usłyszałem sam krzyk. Przerażający, nieludzki wrzask. Mężczyzna zobaczył coś, czego jeszcze nigdy nie widział. I już nigdy nie zobaczył. Słyszałem jak to się wgryza w jego twarz, tłumiąc okrzyk ofiary. Posterunkowy zadławił się własną krwią i skórą. Spazmatycznie kopał nogami i uderzał rękami o ziemię. Ale to nie pomogło. Jeszcze jeden chrzęst łamanych kości czaszki i mokre chłapnięcie szczękami. Człowiek nie może żyć bez mózgu, wiec funkcjonariusz zginął. Jego ciało wykonało jeszcze parę drgnięć i wszystko ustało. Słyszałem jak to coś, czego nie mogłem zobaczyć, sapało nad swoja ofiarą. Poczułem jak zbliża się do mnie. A gdy ciepły oddech dotknął mojej nogi, zacząłem krzyczeć. Za chwilę nie było już nic. Potem pojawił się on... Koniec części trzeciej. Herbata to okropny napój. Jest tak ciemna, jak kochana kawa, ale mimo tego ten azjatycki wynalazek mi nie smakuje. Jednak nie miałem innego wyjścia. Na posterunku był tylko termos Wasyla. Biedny człowiek. Jego czas już minął. Bardzo chciałem być na jego miejscu. Nie miałem chęci z nim rozmawiać. Bałem się go. Ale to on mnie wyswobodził. Pomógł mi, choć i tak bym z tego wyszedł. Jednak jemu na czymś zależało. Czułem to. Patrząc na jego mroczną twarz, nie mogłem nic z niej wyczytać. Wiedziałem, że zależało mu na mojej osobie. Siedział naprzeciwko mnie. Na miejscu Piotrowicza. Wyglądało to jak dziwna zmiana ról. Tylko nie wiedziałem, czy ta odmiana wyjdzie mi na dobre. Wystarczyło popatrzeć na tego...człowieka. Pociągła blada twarz, ciemne włosy i dziwne oczy. Były tak głębokie, że bałem się w nie patrzeć. Emanowały bezkresną otchłanią i pustką. Można było zabłądzić i nie wrócić. Jego spojrzenie zamrażało i przyciągało. Długo na mnie patrzył. Tak, jakby czytał w moich myślach... - Tak panie Trocki, czytać w myślach też potrafię - powiedział mężczyzna, z lekkim uśmiechem na ustach - ale chyba nie o mnie porozmawiamy, prawda? - Jeśli chce pan mnie załatwić jak tamtego, to proszę bardzo - w trudem pokonałem strach. W oczach zbawcy natychmiast pojawił się zły błysk. - Ty głupia istoto - po tych słowach zastanawiałem się, jak długo pożyję - nawet nie wiesz kim jesteś, nie wiesz kim ona jest, a śmiesz mnie, twojego wybawcę, posądzać o złe zamiary? Jesteś tylko nic nieznaczącą częścią tej historii. Więc pozwól, że będziesz mówił kiedy ja Ci na to pozwolę. Potulnie kiwnąłem głową. Nadal nie widziałem, czy ten osobnik jest po mojej stronie. Przypomniał mi się głos Piotrowicza mówiący prawie to samo. - Widzisz człowieku - powiedział już spokojniej - jestem tu, bo musisz coś zrozumieć. Musisz znaczy, musisz! Nie chcę Cię krzywdzić. Nie po to tu jestem. Ty zrobisz tylko jedno: wysłuchasz, wykonasz i odejdziesz. Zrozumiano? - Tak...jak mam cię nazywać? Kim jesteś? - Nie ważne kim jestem. Lepiej nie wiedzieć za dużo, prawda? Nazywaj mnie jak chcesz. I nie zadawaj tak głupich pytań - tym razem nie odezwałem się - widzę, że się rozumiemy. Przejdę zatem do rzeczy. Zostałem przysłany, żeby Cię chronić. Pewnie domyślasz się przed czym. A raczej przed kim. - Ale czy Ona... - Nie przerywaj. Pamiętaj cisza i skupienie - zbawca przy ostatnich słowach pochylił się w moją stronę. Wtedy zobaczyłem te znaki. Były umieszczone na jego powiekach i rękach. Bardzo dziwne znaki. Nigdy takich nie widziałem. Zbawca zauważył, że im się przyglądam. - Piotrowicz też chciał wiele wiedzieć. I co po nim zostało? - krótko skomentował mój rozmówca. W tej chwili przypomniałem sobie, co się stało z policjantem. Dopiero teraz usłyszałem ten odgłos. Pamiętam go z zajęć w prosektorium. Odgłos wnętrzności. Znowu chciałem wymiotować. Wiedziałem, że to nie jest prosektorium, tylko posterunek. A za skalpel posłużyły szczęki tego czegoś. Widziałem tylko raz to stworzenie. Gdyby ten stwór nie był pod kontrolą Zbawcy, już bym nie żył. A śmierć byłaby straszna. Zastanawiałem się, jak takie stworzenie, może zadawać tak ogromne obrażenia. Myślę, że kiedyś był to człowiek. Lecz ciężko znaleźć cechy ludzkie w stworzeniu, które zjada drugiego osobnika tego samego gatunku i jednym zaciśnięciem szczęk kruszy kości. Odgłosy uczty były niewyobrażalne. Na szczęście nie trwało to długo. Po paru minutach słyszałem już tylko wylizywanie kafelków. Bałem się, kto następny zobaczy z bliska te imponujące zęby. Kto je poczuje? - A jednak się go boisz. Ja, na Twoim miejscu, też czułbym się nie swojo. Chociaż Eregis to bardzo wierny sługa - po tych słowach Zbawca powiedział coś do stworzenia. Mówił w bardzo dziwnym języku. Bardzo możliwe, że ten język nigdy nie istniał na naszym świecie. Widać było niechęć bestii. Jeszcze parę razy polizała gzyms zakrwawionych kafelków i śmiało ruszyła przed siebie. Poczułem jak przeszła koło mnie i usiadła przy drzwiach. Z pewnością czekała na następny łup. - Dobrze wróćmy do tematu - powiedziało czarne indywiduum - tak naprawdę muszę Cię chronić przed samym sobą. Jesteś dla siebie wielkim zagrożeniem. To oczywiście wiąże się z córką Tantalosa, ale skupmy się na Tobie. Po pierwsze, nie wolno Ci się zbliżać do tej, która sprowadziła gniew Bogów. Jeśli to zrobisz, wtedy ja złamię zasady i wieczne przyrzeczenia. Domyślasz się pewnie co mam na myśli?... Oczywiście nie chcę Cię zabijać. Wykonasz swoją misję. - Dobrze, ale ja nie wiem jaką misję - rzekłem z zakłopotaniem - Powtórzę jeszcze raz. Trzymaj się od niej z daleka. I następnym razem użyj tego noża. Czasami lepiej jest nie żyć. Zbawca wstał i zniknął w drzwiach wraz ze swoim sługą. Wydawało mi się, że stworzenie wychodząc spojrzało na mnie i paskudnie się uśmiechnęło pokazując krwawe zęby z resztkami Piotrowicza. Miasto wydawało się dziwne. Nigdy nie zauważałem tylu szczegółów. Petersburg był pełen każdego rodzaju uczuć. Grupy robotników przetaczały się do barów na przerwę obiadową. Dzieci wracały ze szkoły. Jakiś stary człowiek żebrał, siedząc na kartonowym pudełku. Ulica miała kolory. Coś oczywistego, ale nigdy na to nie zwracałem uwagi. Czułem się jak człowiek, który żegnał się z życiem. Może już nie długo? Może ten nóż nareszcie spełni swoje zadanie? Cały dzień siedziałem w domu. Bałem się pójść do kliniki. Poza tym nie mogłem tam się znaleźć. Ta dziwna istota mi tego zabroniła. Jestem jakimś małym trybikiem tej wielkiej maszyny. Cała ta historia była bardzo dziwna. Im więcej o tym myślałem, tym więcej miałem wątpliwości. Coraz więcej pytań, bez odpowiedzi. Starałem się o tym zapomnieć chociaż na chwilę, ale nie mogłem. Przeczuwałem zło. Wszechogarniające. Nie mogłem tego znieść. Położyłem się i natychmiast zasnąłem. Brak snów. Pierwszy raz w życiu, tego doznałem. Byłem pewny, że przyśni mi się zmasakrowany Piotrowicz, w towarzystwie ciemnego Zbawcy i jego stworzenia. Ale nie pamiętam nic, oprócz krótkiego obrazu Niobe. Bardzo krótki urywek. Wyglądała tak, jakby desperacko wołała pomocy. Tylko tyle pamiętałem. Jednak wiedziałem, że nastąpiły wielkie zmiany. Sprzeciwiłem się zakazom i szybko opuściłem mieszkanie. Nawet zapomniałem o kawie. To było nieważne. Ulice i cały świat też był mi obojętny. Liczyło się tylko to, żeby ją zobaczyć. Wagon metra jechał bardzo wolno. Za wolno jak dla człowieka , który się śpieszy. Myślałem tylko o niej, gdy nagle go zobaczyłem. Siedział po drugiej stronie. Patrzył się na mnie swoimi pustkami. Czułem, że nie wolno mi tego zrobić. Pan mi zakazuje. Ale chęć spotkania z Niobe była silniejsza. Wzywała mnie mocniej. Wszystkie przeszkody były niczym. On odczytał moje myśli. W pewnej chwili coś się poruszyło. Nieostrożnie odwróciłem głowę. Zobaczyłem jakiegoś emeryta czytającego gazetę. Gdy znowu spojrzałem do przodu, Zbawcy już nie było. Mała ulga i zarazem złość na samego siebie zakryły moje myśli. Wagon zatrzymał się. Popędziłem do kliniki. Przez cały czas czułem jego obecność. Widziałem go wszędzie. W każdej sklepowej szybie widziałem jego odbicie. Za każdym razem oglądałem się, patrząc w smutny krajobraz. Uciekałem, przed nim i przed sobą. W klinice wszystkie lęki ustąpiły. Nie zauważając pracowników wpadłem do swojego pokoju. Włączyłem sprzęt i ujrzałem ją. To była jedna z najwspanialszych chwil. Byłem pewny że nic jej się nie stało. Chociaż wiedziałem, że cierpi. Nie zdążyłem odnotować mojego przyjścia do szpitala, kiedy do mojego gabinetu wszedł kierownik. Był to starszy pan z wiecznym uśmiechem na twarzy. Ale dzisiaj ten uśmiech znikł. Nawet jego śmieszny krawat, był jakiś inny. Mężczyzna usiadł koło mnie. Wyczułem jego zdenerwowanie. Po chwili z lekko zamkniętymi oczami zaczął do mnie mówić: - Doktorze Trocki, nie wiem gdzie pan był i co pan robił przez ostatnie dni. Jednak teraz jest to dla nas bardzo ważne. Od początku projektu Tantalosa wiedzieliśmy, że to kiedyś nastąpi. Taki był tego cel. Pewnie pan mnie nie rozumie. To oczywiste, ponieważ doktor niewiele wie o tym projekcie. Jednak już najwyższy czas, by dowiedzieć się coś więcej. Proszę za mną. Szef poczekał, aż skończę pisać raport. Razem udaliśmy się do najdziwniejszego bloku kliniki. Nigdy tam nie byłem i raczej nie mogłem być. Jedno z wejść było sprytnie zamaskowane. Chociaż nielogicznym jest utajnianie tajności. Ale cóż, Rosja to Rosja. Najlepiej nie wiedzieć za dużo. Dlatego też nie starałem się zwracać uwagi na kilkumetrowej grubości mury, hermetyczne drzwi i cichy szmer wentylacji. Jednak byłem ciekawy, co może kryć się w tym schronie. Moje rozmyślania przerwał kierownik. Byliśmy już na miejscu. Weszliśmy do jasnego pomieszczenia. Natychmiast zdałem sobie sprawę, że jest to pokój bliźniaczy do celi Niobe. Był trochę inaczej urządzony. Posiadał stół i dwa krzesła, na których usiedliśmy. Zdenerwowanie kierownika trochę ustąpiło. Mówił do mnie spokojnym głosem. - Widzisz Janie, sprawa jest bardzo skomplikowana i niebezpieczna. Na pewno już odczułeś napór dwóch stron tego konfliktu. A raczej jednej strony, i jej buntownika. Lecz my jesteśmy tylko lekarzami. Musimy dbać o Niobe. I takie właśnie jest nasze zadanie. Twoja misja jest trochę inna. Jesteś drogą powrotu i zabezpieczeniem. Dlatego niektórzy chętnie by się Ciebie pozbyli. Musisz wiedzieć także, że bardzo dużo leży w twoich rękach. Gdybym Ci powiedział teraz prawdę, to byś w nią nie uwierzył. Dlatego sam ją musisz odkryć. Czeka Cię próba myśli. - przełożony wstał z krzesła i zaczął powoli chodzić po pomieszczeniu - Jesteśmy obok celi Niobe. Będziesz tutaj leżał dopóki Niobe nie wejdzie w Twoją duszę. Bardzo możliwe, że do tego nie dojdzie. Więc musisz liczyć się z tym ryzykiem. Mam jeszcze jedną rzecz dla Ciebie. Po tych słowach mój przełożony wyjął, ze skrytki w ścianie, jakąś podłużną rzecz. Była ona owinięta w piękny lśniący materiał. Położył małe zawiniątko na stole i rzekł: - Oto Twoja broń i klucz. Używaj ją rozważnie. - lekki podmuch zsunął materiał. Ujrzałem krótki błyszczący sztylet, z kunsztownie zdobioną rękojeścią. Wygrawerowana była na niej łacińska sentencja: "Pulvis et umbra sumus". Przez długi czas uczyłem się łaciny, więc ten napis dał mi wiele do myślenia. Zdałem sobie sprawę ze swojej ulotności i marności. Wziąłem mój sztylet do ręki. Obnażyłem go wysuwając z pochwy. I ujrzałem tą samą klingę, którą w swoich snach zabijałem Niobe. To ten sztylet, klucz wieczności i przemijania. Poczułem wielką moc swoich myśli i ciała. Zimny chłód powoli napływał z mojego wnętrza wprost do świadomości. Wszystko nagle się urwało. Zobaczyłem kierownika chowającego sztylet do pochwy. - Pamiętaj, nie używaj swoich mocy na darmo. Niech strach nie przesłoni ci prawdy. Pamiętaj o tym. Wierzę w ciebie. Musisz sobie poradzisz. Do widzenia, na mnie już pora. Żegnaj. Po tych słowach mały człowiek wyszedł w celi. Drzwi cicho się zamknęły. Wziąłem swoją broń. Jeszcze raz przyjrzałem jej się dobrze. Była naprawdę piękna. Klinga wręcz płonęła jasnością. Długo patrzyłem na napis umieszczony z boku rękojeści. Chowając sztylet położyłem się w łóżku. Zamknąłem oczy i zasypiałem powtarzając sobie: Prochem jesteśmy i cieniem.... Koniec części czwartej |
© 2004 - 2008 literat.mix projektowanie www |