Home page
:: Wasze pisanko ::



Ostatnia aktualizacja:
2017.02.02
Autor: Sir Psycho
E-mail: pw16@interia.pl
inne wiersze

Cały sens widoku życia...


    Ciemny, zimny pokój. Cały wypełniony aromatem starych wspomnień. Na wpół brudne okna przepuszczają tylko garstkę światła. Pożółkłe od starości firanki wiszą leniwie jak skazaniec na powrozie. W tym pokoju nie ma prawie wcale mebli. Stoi tylko wielka, wręcz potężna, szafa. Od dawna przestała pełnić swoją rolę. Stoi tu nie wiadomo, po co. Ot, tak sobie. Wygodne, choć mocno nadgryzione zębem czasu, łóżko. Na ścianach parę plakatów artystów, którzy już dawno odeszli w mrok śmierci. Z sufitu, martwym wzrokiem, spogląda zawieszona na kablu żarówka. W tej chwili nie świeci, jednak istnieje obawa, czy ona w ogóle kiedyś rozpraszała mrok. I tyle. No, poza jednym szczegółem. Na przedmiocie, szumnie zwanym łóżkiem, leży postać. Człowiek. Młody chłopak. Ta postać właściwie śpi. Po zapachu, unoszącym się w powietrzu, wnioskuję, że nie jest to zwykły sen. Nie taki, w którym odpoczywamy, aby nabrać sił. To sen alkoholowy. Sen potrzebny organizmowi, by oczyścił się z ohydnej trucizny. Nikt inny, tylko on sam może się z tego stanu wyrwać. Ale, że nikt tu nie zagląda, śpi spokojnie. Ale do czasu. Na parapecie tego ponurego okna siada przybysz. To ptak. Nie jakiś tam skowronek czy licho wie, jakie cudo, tylko zwykły, czarny szpak. Nie wiadomo, dlaczego rozdziawił swój czarny dziób i wydobył dźwięk tak okrutny, że obudził śpiącego chłopca. Owa postać, widocznie wkurzona, rzuciła w owego ptaka przedmiotem podobnym do butelki po piwie. Ptak odleciał. Został tylko chłopiec. I to nie sam. Towarzyszył mu potworny i nieodłączny przyjaciel. Kac. O dawna znał to uczucie. Okropny, rozsadzający czaszkę, ból głowy. Niemożliwa do wytrzymania suchość w ustach. Mdłości ogromnego wręcz rozmiaru. Słowem, przedsionek piekła. Nie namyślając się długo chłopiec zasypia ponownie. W tym momencie nasuwa się pytanie: dlaczego po takich mękach znów sięga po truciznę? Odpowiedz byłaby szalenie prosta: aby uciec od kłopotów. A miał ich niemało. Najpierw tragiczna śmierć rodziców w wypadku samochodowym. Potem strata ukochanej dziewczyny. I wtedy zaczął pić. Stracił wszystko: rodzinę, kumpli, dom, źródło utrzymania. Słowem wszystko. Powoli, ale nieprzerwanie staczał się na dno. Nie miał nikogo. Z nikim nie dzielił się swoim smutkiem. Mieszkał sam w obskurnym mieszkanku po ciotce. Zmarła pól roku temu. Dawniej to mieszkanie wyglądało wspaniale. Ale on potrzebował pieniędzy. Renta nie wystarczała. Sprzedał wszystko, oprócz wspomnianej szafy i łóżka. Dom wyglądał teraz jak po przejściu huraganu. Wokół walały się puste butelki po piwie, winie, wódce i Bóg wie, po czym jeszcze. Jedyną osobą, która tu zaglądała, był listonosz z rentą. Aha, i jeszcze zaglądała tu, od czasu do czasu, pewna dziewczyna imieniem Jolka. Była anorektyczką z sąsiedniej klatki. Czasem wpadała to tego przybytku, aby przynieść mieszkańcowi trochę jedzenia, czyste ubrania, czasem jakiś alkohol własnego (czytaj jej rodziców) wyrobu. Rzadko wspólnie z nim "biesiadowała". Była to bowiem cicha impreza. On milczał. Ona opowiadała o swoim życiu, o tym, co robi, czego się boi, czego chce. On udawał, że niczego nie słyszy. Siedział tylko smętnie na rogu łóżka (Jolka zajmowała prawie całe, leżała bowiem na nim). Odpowiadał tylko na zawołania w stylu: "Bania!" czy "Twoje zdrowie!". Burkał wtedy coś pod nosem i wypijał swoją "kolejkę". Tak przemijały im minuty i godziny. Z reguły Jolka nie była potem w stanie wrócić do domu, więc spała na łóżku a on na podłodze. Nie dlatego, że się jej brzydził. Po prostu nie był w stanie. Jeśli już pił, to do "końca". Budził się rano i nic nie pamiętał. I tak, przez cały rok. Dzień w dzień... Na zegarze (nie sprzedanym tylko dlatego, że nikt nie chciał go kupić) wybiła godzina szesnasta. Chłopiec powoli wstaje. Przeciera zmęczone oczy. Sięga po butelkę z wodą, która leży obok łóżka. Łapczywie pije, prawie się zachłystując. Gdy jest już pusta wyrzuca ją przez okno. Znów się kładzie. Jednak nie zasypia. Patrzy w sufit, jakby o czymś rozmyślając. Może o tym, co by dzisiaj wypić. Może o tym, jak parszywe jest jego życie. Tego nie wie nikt, tylko on sam... Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Brak reakcji. Pukanie przechodzi w walenie pięściami. Nadal brak reakcji. Dopiero silny kopniak wyrzuca go z łóżka. Powoli podchodzi do drzwi. Nie musi pytać, kto jest za drzwiami. Już wie. To Jolka. Otwiera drzwi. Skrzypią niemiłosiernie. Na klatce stoi ona. Jolka. W ręku trzyma siatkę z dość ciężką zawartością. Mimowolny uśmiech pojawia się jak zjawa na twarzy chłopca. Już wie, co się "kroi"...
- Cześć, Łukasz! - zagaduje wesoło Jolka wciąż jeszcze stojąc na klatce - Nie wpuścisz mnie?
- Ah, tak. Wejdź - odpowiada cicho, prawie szeptem.
Jolka przekracza próg domu. Rozgląda się po mieszkaniu. Zawsze tak robi, choć wie, że nic tutaj nie zostało. Wchodzi do pokoju Łukasz i siada na łóżku. Powoli wyciąga rzeczy z siatki.
- Popatrz, co mam!
Łukasz spogląda na butelkę trzymaną w ręku przez Jolkę.
- Co to jest? Ruski spirytus?
- Coś lepszego - tajemniczo szepcze Jolka - To koktajl...
- Jaki znowu koktajl?
- Super mieszanka! - wykrzykuje Jolka - Wino plus spyrol plus wódka. Dobre, co?
- Dla mnie bomba! - odpowiada Łukasz - Poczekaj tylko przyniosę kubek.
- Ok.
Jolka nie może poradzić sobie z otwarciem. "Przeklęty korek!" - woła. Pomaga sobie scyzorykiem. Korek odskakuje. Jolka przystawiwszy nos do otwartej butelki delektuje się jej zapachem. Ukradkiem wypija mały łyczek. "Dobre!" - myśli w duchu. Wkłada korek z powrotem, jednak nie wciska go do końca. Stawia butelkę na podłodze. Czeka. Zabijając czas ogląda pokój. Ale zajmuje jej to tylko chwilkę, bowiem prawie nic tu nie ma. Skończywszy przegląd zaczyna rozmyślać. O swoim życiu. O tym jak jest traktowana. O rodzinie, która się jej wyrzekła. Jakże ich nienawidzi. Zostawili ją samą. Wprawdzie dali jej mieszkanie, jednak od dwóch lat nie odezwali się ani słowem. Jedyna pomocą od nich jest "renta", którą przysyłają pocztą zawsze dwunastego dnia każdego miesiąca. A jest tego sporo. Na początku nie wiedziała, co z tym zrobić. Odkąd poznała Łukasz wszystko się zmieniło. Miała dla kogo żyć. Miała komu pomagać. Czasem kupowała mu jedzenie, ubrania, alkohol. To dzięki niej Łukasz miał jako takie warunki życia. Wiele jej zawdzięczał, jednak nigdy tego nie okazał. Ale Jolki nie zrażało to do niego. Lubiła go, nawet kochała. Głównie za to, że był jedyną osobą, która ją akceptowała. Taka, jaką jest. Chudą, prawie pozbawioną życia dziewczyną. Przy nim ożywała. Mimo, że niewiele mówił, lubiła przebywać w jego towarzystwie. Tutaj, w tym mieszkaniu czuła się pewnie i bezpiecznie. Ale, wbrew pozorom nie była alkoholiczką. Piła rzadko, wyłącznie w towarzystwie Łukasza. A on zawsze oczekiwał jej wizyt. Wiedział, że przyniesie "coś lepszego". Czasem jakieś drogie wino. Czasem dobrą wódkę. Czasem likier, brandy, whisky. Najbardziej lubił jednak wino, które przynosiła z domu. Było świeże, słodkie i bez dodatków konserwantów. To wino przynosił jej brat, który odwiedzał ją dwa razy w miesiącu. Oczywiście w tajemnicy przed rodzicami. Tak, więc, Łukasz był całym jej życiem. Dla niego chciała nawet pójść na leczenie, jednak nie miała aż tyle silnej woli. Trwali więc w tym "dziwnym związku". Nie widząc końca swoich problemów... Mijają minuty. Jolka zaczyna się niecierpliwić. W końcu nie wytrzymuje i idzie do kuchni. Powoli, jakby obawiała się najgorszego. I zastaje widok tak straszny, że upada na kolana. Cała podłoga skąpana jest we krwi. We krwi Łukasza. On sam leży na podłodze. Z ust wycieka strużka krwi. Leniwie płynie nieprzerwanym potokiem. Łukasz ma zamknięte oczy. Nie oddycha. Na twarz wkroczył blady cień. To śmierć. To Ona zebrała krwawe żniwo. "Ale co się stało?" - zastanawia się m myślach. To serce, które nie wytrzymało ciężaru takiego życia. Po prostu pękło. Tak, w jednej chwili. Nie zdążył nawet krzyknąć. Nie czuł też bólu. Cicho osunął się na podłogę. Umarł. Skonał. Wyzionął ducha. Kopnął w kalendarz. Zdechł... Jolka wciąż klęczy. Jest przerażona do granic swej wytrzymałości. Nie może nic zrobić. Nic powiedzieć. Strach owinął ją swoim sznurem. Krwawy widok kłuje w oczy. Ale ona ich nie zamyka. Jakby upajała się zbrodnią. Jak morderca, który delektuje się śmiercią swej ofiary. Podnosi rękę. Jest cała umazana krwią. Ten widok przekracza jej świadomość. Przerażona zrywa się i biegnie do łazienki. Odkręca kurek z zimną wodą. Długo trzyma zakrwawioną rękę pod strumieniem z kranu. Tępo patrzy w lustro. Odnajduje w swoich oczach dziki blask śmierci. Zakręca kran. Wyciera dłoń. Wchodzi do pokoju Łukasza. Podnosi butelkę. Odkręca korek. Cała zawartość butelki sprawnie i szybko ląduje w jej żołądku. Ale ona nie czuje nic. Żadnego ciepła. Żadnej przyjemności. Odkręca drugą butelkę. Również wypija jej zawartość. Jednym łykiem. Odkręca trzecią. Wypiją ją jednak tylko do połowy. Odstawia butelkę od ust. Robi zamach. Uderza butelką o kant łóżka. Szkoło rozpryskuje się na cały pokój. W ręku trzyma już tylko samą szyjkę z poszarpanym brzegiem. Uśmiecha się. Powoli siada na łóżku. Zdejmuje buty. Następnie pozbywa się ubrania. Wstaje. Otwiera drzwi szafy. Jest tam lustro. Przegląda się w nim. Widzi tam ciało. To ciało, którego nienawidzi. To ciało, które kocha. Ręką rozbija lustro. Zamyka drzwi szafy. Powoli kładzie się na łóżku. Przygląda się szyjce od butelki. Jakże ładnie ona lśni w promieniach słońca. Przykłada ją do szyi. Czuję na skórze jej chłód. Znów się uśmiecha. Robi szybki, gwałtowny ruch ręką. Krew zabryzguje całe łóżko. Parę chrapliwych oddechów. Koniec. Śmierć. Wieczny Sen łaskawie zamknął jej oczy. Twarz zastyga w uśmiechu. Różowe policzki stają się blade. Nic już nie ma. Nie ma życia. Jest tylko Śmierć. Pani naszego losu... Czarny kruk siada na parapecie. Ostrożnie przygląda się zakrwawionej dziewczynie. Patrzy długo. Nagle jego dziób układa się jakby w grymas uśmiechu. Patrzy jeszcze chwilkę, potem odfruwa. Mocny podmuch wiatru zamyka gwałtownie okno. Szyby roztrzaskują się w drobny mak. Szkło zapełnia całą niemalże podłogę. Ale nikt tu już nie mieszka. Nikt tu już nie żyje...

Epilog

Ogłoszenie w gazecie:
"Dziś rano znaleziono w mieszkaniu na ulicy Szczęśliwickiej zakrwawione zwłoki dwóch osób: kobiety i mężczyzny. Mieszkanie było prawie doszczętnie okradzione. Policja podejrzewa napad rabunkowy lub porachunki gangsterskie. Ciał nie udało się zidentyfikować. Sprawę prowadzi stołeczna Policja".
I tylko tyle. Cały sens życia zawarty w kilku zdaniach. Historia miłości, bólu, cierpienia, nałogu i śmierci. Kilka zdań. A dla nich to było całe życie...


Sir Psycho von Analityk @ by 2003
© 2004 - 2008 literat.mix     projektowanie www